wtorek, 12 lutego 2013

19.


Wjeżdżając z Michałem do Warszawy, myślałam tylko o jednym jak najszybciej porozmawiać z Agatą. Rozłożyłam na kolanach plan miasta, by znaleźć najkrótszą drogę do ulicy o dość intrygującej nazwie Beszamelowa. Pięć razy skręciliśmy w złą ulicę, staliśmy w dziesięciu gigantycznych korkach, a gdy nastał wieczór i chcieliśmy się przekonać, czy w restauracji La Sofa rzeczywiście jest najlepsze jedzenie w mieście, okazało się, że restauracja jest zamknięta z powodu remontu. Głodni, zdenerwowani i bardzo zmęczeni, postanowiliśmy przełożyć poszukiwania domu rodzinnego matki Agaty na następny dzień. Podjechaliśmy do niedużego hotelu czarnym Volkswagenem Golfem III należącym do Michała. W recepcji kategorycznie wybiłam Michałowi z głowy pomysł jednego, wspólnego łóżka, tak więc, gdy weszliśmy do pokoju numer 456, ja zajęłam łóżko przy ścianie, a Michał przy oknie. 
    Po piętnastu minutach siedzieliśmy już w hotelowej restauracji. Gdy złożyliśmy zamówienie Michał zapytał :
- Co jej powiesz ?
-Komu ? Kelnerce? -zapytałam z uśmiechem i kompletnym zdezorientowaniem.
-Nie głuptasku, Agacie. -odpowiedział spokojnie. 
-Sama nie wiem. - zdziwiło mnie, że wcześniej się nad tym nie zastanowiłam. - Chciałabym wyjaśnić, dlaczego nasze relacje tak bardzo się popsuły, chcę wiedzieć, dlaczego nie powiedziała mi, że wyjeżdża.
-Przygotuj się na to, że nie będzie to łatwa rozmowa. - przypomniał Michał.
-Wiem o tym. Pewnie bez łez się nie obejdzie. - powiedziałam, a uśmiech zniknął z mojej twarzy.
-Kochanie, będzie dobrze. - zaczął mnie uspokajać. - Znacie się tyle lat, jesteście jak siostry, na pewno się dogadacie. - powoli zaczynałam mu wierzyć. No już, uśmiech poproszę. - powiedział i pocałował mnie w policzek.
    Po kolacji Michał poszedł do pokoju, a ja w recepcji próbowałam dowiedzieć się, gdzie znajduje się ulica Beszamelowa. Gdy zaledwie jedna piąta wskazówek recepcjonistki dotarła do mojej zmęczonej głowy, podziękowałam za rozmowę i skierowałam się stronę widny. Byłabym sama, lecz w ostatnim momencie ktoś przytrzymał zamykające się drzwi. Okazało się, że osobą towarzyszącą mi jest chłopak -  jak przypuszczałam niewiele starszy ode mnie, maksymalnie trzy lata. Wchodząc, uśmiechnął się do mnie, a gdy zobaczył, że przycisk z numerem interesującym go numerem piętra już świecił się intensywnym pomarańczem, powiedział :
-Czwarte ? To tak jak ja. - ponownie podarował mi uśmiech. - Ja mieszkam w 457.
-A ja,to znaczy my, to znaczy.. Ja i mój chłopak dostaliśmy pokój numer 456. - byłam zdziwiona swoim zachowaniem. Facet był całkiem przystojny, chociaż, przy dosłownie odrobinie światła w windzie, trudno było dokładnie mu się przyjrzeć. Na pewno miał jasne włosy, był dużo wyższy ode mnie i najwyraźniej korzystał z siłowni, bo krótko mówiąc był napakowany. Jednym słowem wygląd kalifornijskiego surfera. 
    Wychodząc z windy ponownie na niego spojrzałam i ... kolana mi zmiękły. Chyba nigdy nie widziałam takiego ciacha. Idealne kości policzkowe, lazurowe oczy, apetyczne usta, ale moją uwagę od razu przykuł... jego cudowny, zgrabny jak jasna cholera TYŁEK. Aż się prosił, żeby na niego patrzeć. W pewnym momencie jego właściciel odwrócił się w moją stronę przodem, a mój otępiały wzrok zatrzymał się na... No cóż, pomiędzy jego nogami. Czułam, że kolor mojej twarzy przypomina kolor hotelowych, burgundowych zasłon wiszących w korytarzu. Natychmiast przeniosłam spojrzenie na twarz mojego towarzysza, która zdawał się wydawać niesamowicie rozbawiony całą sytuacją.
-Spokojnie, nie ty jedna.- powiedział pewnym siebie tonem.
-Słucham ?! Nie wiem o czym mówisz. -nieudolnie starałam się ratować resztki godności.
-Jak wolisz. - kolejny uśmiech z jego strony. - A skoro już mówimy sobie na ty, to chciałbym poznac twoje imię. 
-Justyna, a ty?- ulżyło mi i cieszyłam się, że odszedł od tamtego niezręcznego i wstydliwego dla mnie tematu.
-Kuba. 
Już miałam otwierać drzwi pokoju, gdy usłyszałam :
-Wiesz, że jesteś mi coś winna ? -odwróciłam się, a on stał tuż przede mną. - Ty sobie popatrzyłaś, teraz ja chcę coś w zamian. - przyznam szczerze, że serce podeszło mi do gardła.
-Chyba zwariowałeś. Nigdzie nie patrzyłam i na pewno nie jestem ci nic winna. - starałam się być twarda, lecz nagle on przyciągnął mnie do siebie, zaczął całować moją szyję, a ja poczułam przeszywający mnie dreszcz i całkowicie odleciałam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz